Kameleon

Dzieci zawsze mnie zadziwiały - swoim świeżym spojrzeniem na świat, pytaniami i spontaniczną ciekawością, niepodszytą zamiarami innymi niż zdobywanie wiedzy.
Wcześniej już wspominałam, że w związku z brakiem stałego etatu, uczę dzieci prywatnie. Jednym z moich uczniów jest siedmioletni Robert. I dziś właśnie Robert mnie zadziwił. 

W ramach pracy domowej miał narysować jakieś zwierzę afrykańskie i coś o nim napisać w kilku zdaniach. Narysował kameleona. Właściwie kameleona rogatego (trójrogiego). Uparł się właśnie na to konkretnie. 
Podczas gdy on rysował, ja zachodziłam w głowę, jakim cudem pomogę mu napisać te kilka zdań o kameleonie, i to rogatym. Nic nie wiedziałam o kameleonie (oprócz tego, że zmienia kolor), tymbardziej o rogatym! Już miałam sprawdzać, czy działa mi internet w komórce, co by odpowiednie informacje "wygooglować", kiedy Robert zaczął opowiadać o kameleonie.

"A wie pani, że kameleon ma takie rozdwojone kończyny (tak, użył słowa kończyny!), żeby mógł lepiej chwytać się gałęzi?" albo "Wie pani, że niektórzy ludzie myślą, że jak posadzą kameleona na biało-czerwonym materiale to też się zrobi biało czerwony? A to nieprawda. Kameleon zmienia kolor tylko wtedy, kiedy się boi albo kiedy go ktoś zdenerwuje." I jeszcze: "Kameleon rogaty to taki charakterystyczny kameleon, który na głowie ma trzy rogi; to takie ewolucyjne pozostałości po dinozaurach."
Siedziałam oniemiała. Absolutnie nie było problemu, żeby napisać kilka zdań o kameleonie. Robert wszystko wiedział i, co więcej, układał w całkiem poprawne, rozbudowane zdania.

Kiedy wróciłam do domu, tak dla spokojności sumienia (nie to, żeby nie ufała dziecku) sprawdziłam, co z tym kameleonem. I wszystko się zgadza! 
Nie wiem, skąd to dzieco ma taką wiedzę, ale ma! Czymże są przy tym jego dyslektyczne, niewielkie problemy! :)

Tyle dziś o wrażeniach z uczenia.
Jeszcze parę słów o uczeniu się. 

Na uczelni zaczęły się moje doktoranckie przygody. W piątek byłam na pierwszy zebraniu mojego zakładu. Na zebraniu, które ciągnęło się niemiłosiernie długo i dostarczyło mi sporo stresu. Znalazłam się w gronie osób, które jakoś tam znałam (z widzenia, słyszenia, zajęć czy podręczników), a teraz zostałam przedstawiona jako "nowa koleżanka". Jasne, że nie chodzi o przechodzenie z profesorami na "ty", tylko o pewną zmianę plaszczyzny poruszania się po wydziale. W każdym razie, moja mentalność jeszcze tej zmiany nie ogarnia, zdecydowanie.
Żeby było śmieszniej, co do planu studiów, nikt nic nie wie. Jak powiedziała moja Promotor - "stare zasady nie obowiazują, nowych nie ma, pozostaje nam zdrowy rozsądek". I tak mój plan ustala ów "zdrowy rozsądek" pani profesor. I w sumie dobrze, czuję, ze źle na tym nie wyjdę.
Dziś w koncu odebrałam nową legitymację i indeks. I dziwnie się w tym wszystkim czuję. No, ale mogę już powiedzieć, żem doktorantka pełną gębą. :)

Komentarze

Prześlij komentarz

Jeśli w jakiś sposób poruszyło Cię to, co napisałam, możesz zostawić komentarz. Będzie mi miło móc go przeczytać.

Popularne posty