Magisterkowy dół
Właściwie to mam już za sobą i sprzątanie, i prasowanie, i pieczenie biszkoptu.
Zdaje się, że mój wczorajszy naukowy optymizm zdecydowanie się ulotnił. Ogarnął mnie dziś zamęt totalny, powodowany zbyt dużą dozą intertekstualności w teorii. I totalna niemoc twórcza.
Czuję się jak Andrzejewski, podczas pisania Miazgi. Bez chęci, z pragnieniem stworzenia czegoś wielkiego i nieodpartym uczuciem wstrętu, towarzyszącym sięganiu po tekst.
Z tą różnicą, że jak jemu nie szło, to wpadał w alkoholowy ciąg i praca się opóźniała. I to nawet o kilkanaście miesięcy.
Czuję się jak Andrzejewski, podczas pisania Miazgi. Bez chęci, z pragnieniem stworzenia czegoś wielkiego i nieodpartym uczuciem wstrętu, towarzyszącym sięganiu po tekst.
Z tą różnicą, że jak jemu nie szło, to wpadał w alkoholowy ciąg i praca się opóźniała. I to nawet o kilkanaście miesięcy.
Chyba wiem, czemu promotorka odradzała mi zajęcie się w ramach magisterium paratekstualnością. Na te rozróżnienia w ramach transtekstualności każdy ma swój pomysł, który publikuje i potem biedni studenci muszą przebrnąć przez setki stron literatury, żeby dowiedzieć się co znaczy np. taka intertekstualność. A potem się okazuje, że i tak nic nie wiedzą, bo jednoznacznej definicji nie uświadczysz. A przydałaby się. Zostaje tylko "przyjęcie perspektywy" jakiegoś tam mądrego teoretyka. Wrr.
Dobrze, przestaję już pisać te bzdura-tekstualne żale, które w dodatku, dla normalnych ludzi są mało zrozumiałe (wyłączając studentów polonistyki itp., choć nie wiem, czy to rozróżnienie jest do końca potrzebne).

Porażka na całej linii.
Z tej okazji przeszła mi też chęć na wszelkie majówkowe wyjazdy.
I na wszystko w ogóle. Ot, co.
Może Julian poprawi mi humor.
Komentarze
Prześlij komentarz
Jeśli w jakiś sposób poruszyło Cię to, co napisałam, możesz zostawić komentarz. Będzie mi miło móc go przeczytać.