Balladyny i romanse

Przemożna (w sensie: taka, którą łatwo przemóc) chęć do pisania pracy magisterskiej i nagłe przeziębienie skłoniły mnie do zajrzenia do domowego księgozbioru (że tak szumnie nazwę -naście, no, może -dzieścia książek niebędących róznej maści podręcznikami). Znalazłam tam jedną z książek, którą dostaliśmy w ślubnym prezencie - zamiast kwiatów. Balladyny i romanse Ignacego Karpowicza. 

Jak na razie - czyta się lekko i przyjemnie. Ciekawie rozwijana akcja - z perspektywy coraz to nowych bohaterów. Zobaczymy co z tego wyniknie - na prawie sześciuset stronach może się wiele wydarzyć.

No to zamiast "miażdżyć" dzisiejszego wieczoru (to neosemantyzm stworzony dziś przez mojego Męża na potrzeby okreslania jakoś mojej pracy nad magisterką - piszę bowiem o Miazdze Jerzego Andrzejewskiego), poczytam chyba Karpowicza. Tak. To jest myśl.

Autorefleksja: 1/3 tego postu znajduje się w nawiasach. Czyżbym zaraziła się "paratekstualizacją" (jeśli można w ogóle o czymś takim mówić!) od Andrzejewskiego?

Komentarze

Popularne posty