Music connecting people

Otóż minął już drugi dzień warsztatów. Dużo się dzieje, długo by opisywać. 
Zrobię to etapami. A może raczej - tematami.

Zapisałam się na te warsztaty sama. Sama, w sensie, że bez żadnych znajomych, koleżanek i kolegów (jak to zwykle bywało w podobnych przypadkach). 
W założeniu - nie znałam nikogo.
I wczoraj, na samym początku, okazało się to nie lada problemem.
Zawsze wydawało mi się, że nie mam problemu z nawiązywaniem kontaktów z innymi ludźmi.
A jednak nie było tak łatwo.

Być może powód tego jest bardzo prosty.

Na warsztaty przyjechały w większości grupy i grupki muzyczne z różnych wspólnot, duszpasterstw, parafii, etc. I te grupki - naturalnie - trzymają się razem. Dość hermetycznie (nie mam tu nic złego na myśli). W związku z tym, ciężko się było (i jakoś głupio) do którejś "wbić". 
"Wolnych strzelców" jest na warsztatach stosunkowo mało. 
Tak więc początkowo czułam się trochę nieswojo, nie znając nikogo. Takie pierwsze wrażenie.
Potem okazało się, że jednak trochę ludzi kojarzę - z widzenia. Ale to też jakoś nie ułatwiało kontaktu. Z kolei już na próbie głosowej spotkałam pewną dziewczyną, która zaczepiła mnie, stwierdziwszy, że skądś się znamy.
No i rzeczywiście. Też ją kojarzyłam. Z twarzy, nie z imienia, rzecz jasna. Po krótkich rozważaniach odkryłyśmy źródło naszych skojarzeń. Otóż, spotkałyśmy się rok temu na Krajowym Forum Duszpasterstwa Młodzieży - ona również przygotowywała wyjazd do Madrytu. Tak zrodziła się moja pierwsza warsztatowa znajomość. 
Dziś dało się poznać trochę więcej ludzi - czy to przy obiedzie, czy na przykład na kawie. Było łatwiej, atmosfera się jakoś zmieniła. Ludzie, po dłuższym wspólnym śpiewaniu stali się bardziej otwarci i... śmiali.
Chciałoby się powiedzieć, parafrazując popularne powiedzenie - music connecting people. 
Ale czy aby sama muzyka? :)

Po co o tym wszystkim piszę?
Otóż naszła mnie dość socjologiczna refleksja dotycząca właśnie różnych grupek znajomych, wspólnotowych, etc.
Sama często współtworzę takie grupy w czasie (przy okazji) różnych wydarzeń. Czujemy się dobrze we własnym towarzystwie, rozumiemy się, mamy podobne zainteresowania, śmieszą nas te same żarty. Dream team. I to chyba nic złego. 
Poza tym, wydaje nam się, że jesteśmy otwarci na innych, zapraszamy ich do siebie. Ale - tak z zewnątrz, z perspektywy osoby niezwiązanej (po raz pierwszy miałam okazję doświadczyć takiej właśnie perspektywy!) wygląda to zupełnie inaczej. Naprawdę nietrudno poczuć się nieswojo.

Jakie na to remedium? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia.
Może wyczucie - jest czas, kiedy jesteśmy w naszym dream teamie i to jest czas tylko dla nas, ale kiedy znajdujemy się w szerszym gronie, to nie ujawniamy naszych "hermetyzujących" zachowań?
Nie wiem, czy coś takiego jest możliwe. Ktoś ma jakiś pomysł?

Taka to na początek refleksja socjologiczna. Ciąg dalszy - o warsztatach - nastąpi.
Jedno wiem już na pewno - umiejętności muzyczne to nie jedyna wartość, jakiej zaczerpnę z tego czasu.

Komentarze

Popularne posty